Po burzy zawsze przychodzi słońce
Oboje jubilaci pochodzą z Szymocic. Znają się od dziecka, byli prawie sąsiadami. – Często się widywaliśmy, ale takie prawdziwe „zolyty”, kiedy zaczęło się liczyć, że coś jednak z tego będzie, zaczęły się ostatnie dwa lata przed ślubem – wspomina pani Wiktoria.
Pobrali się podczas wojny, 25 września 1943 r. Ona miała wtedy 21 lat, on 23. Łatwo nie było. Najpierw wojenna rozłąka, potem układanie nowego życia. – Kiedy okazało się, że mąż jest zwolniony z wojska, pojechałam za nim do Niemiec. Po 6 latach na wojnie zmienił się. Bałam się, że nie pójdzie z nim przez życie iść – przyznaje pani Wiktoria. Dodaje jednak, że cierpliwość, wytrwałość to najlepsza recepta na udany związek. – Wszystkie burze można przeżyć, bo po burzy zawsze jest słońce – przekonuje.
Za radą matki udało jej się namówić małżonka na powrót do Polski. – Matka powiedziała, że lepiej na swoim niż na cudzym. Mąż nie był za tym, ale wróciliśmy – wspomina. Boszczoniowie zaczęli prowadzić gospodarstwo rolne, oprócz tego pan Józef pracował jako górnik w kopalni. Pani Wiktoria to artystyczna dusza. Wykonane przez nią kroszonki były nagradzane na wystawach, a na marzannę znalazł się nawet kupiec z Warszawy. – Trochę mi to było dziwne, żeby za marzanioka brać pieniądze – mówi ze śmiechem kobieta. Zaproponowano jej nawet współpracę z Cepelią, ale domowe obowiązki nie pozwalały na to. Boszczoniowie dochowali się 5 dzieci. Jedna córeczka zmarła jako dziecko. Doczekali się też 9 wnucząt i 5 prawnucząt.
(e.Ż)