Duży kaliber z Archiwum: Pechowy samobójca
Na pewno niezbyt miłych słów pod adresem jednego z mieszkańców Kietrza używali rybniccy policjanci. Za jego sprawą spędzili jedną z sobót chodząc w deszczu po lesie, gdzie szukali potencjalnego samobójcy.
Całe zamieszanie zaczęło się od tego, że zmotoryzowany patrol policji w nocy 28 października 1992 r. zauważył przy drodze z Raciborza do Rybnika stojący nieoświetlony samochód fiat 125p. Auto miało numery rejestracyjne z województwa opolskiego. Było otwarte, a w jego stacyjce znajdowały się kluczyki. Policjanci nie znaleźli w środku żadnych dokumentów, które pozwalały ustalić właściciela pojazdu. Samochód stał w dzielnicy Rybnika przy osiedlu Beata w pobliżu znajdujących się tam lasków. Policjanci auto zabezpieczyli i odprowadzili na parking strzeżony.
Następnie rozpoczęto wyjaśnianie sprawy. Oczywiście najpierw sprawdzono, czy pojazd nie został skradziony. Komputer odpowiedział że nie. Wysłano telegram do Opola, by ustalić właściciela Fiata. Odpowiedź postawiła na nogi rybnickich policjantów. Okazało się, że Komisariat Policji w Kietrzu poszukuje właściciela samochodu, który 26 października wyjechał z tego miasta do Rybnika, do mieszkającej tam siostry. W komunikacie nadmieniono, że poszukiwany nosił się z zamiarem targnięcia się na własne życie. Rybniccy policjanci sprawdzili, że potencjalny samobójca u siostry się nie zjawił. Powstało więc podejrzenie, że powiesił się w lesie w pobliżu którego pozostawił auto. Cóż było robić? Chcąc nie chcąc policjanci musieli rozpocząć poszukiwania. W deszczową sobotę 31 października kto żyw stawił się w Beacie i zaczęto przeczesywanie pobliskich lasków. Zaangażowanie dużych środków i sił policyjnych nie doprowadziło do żadnych wyników. Po całym dniu przeszukiwania lasu samobójcy nie znaleziono. Podjęto więc decyzję o zaprzestaniu poszukiwań. Następny telegram z Opola podawał rysopis i opis ubioru zaginionego i informował o zarządzeniu poszukiwań, tej osoby. Była też wzmianka, że poszukiwany może przebywać w środowisku homoseksualistów.
Po kilku dniach ”zaginiony” zgłosił się w Komendzie Rejonowej Policji w Rybniku. Całe zamieszanie wynikło z tego, że popadł w kłopoty finansowe. Od jakiegoś czasu zaczął pobierać z kasy swojej firmy pieniądze. Gdy suma długu osiągnęła 10 min zł ogarnęło go przerażenie. Próbował pożyczyć pieniądze od znajomych, by zwrócić je do kasy. Uzyskanie pożyczki nie udało się. Wówczas postanowił pojechać do siostry do Rybika. Z wyjaśnień udzielonych rybnickim policjantom wynika, że pozostawił auto przy drodze gdyż”złapał gumę” a koło zapasowe również było przebite. Obawiając się, że będzie poszukiwany przez policję za sprzeniewierzenie pieniędzy udał się pieszo na dworzec PKP w Rybniku. Pojechał koleją do Katowic i Krakowa, gdzie przebywał w hotelach. Prawdopodobnie zarabiał tam pieniądze świadcząc swego rodzaju”usługi” homoseksualistom. Zebrał bowiem brakujące w kasie 10 min zł. Z Krakowa przyjechał do swojej siostry w Rybniku. Ta natychmiast 1 listopada ”pogoniła” go na policję. W taki to, dość banalny sposób zakończyła się początkowo groźnie wyglądająca sprawa. Bohater tej opowieści zwrócił pieniądze do kasy kolektury Toto-Lotka. Jednak jego nieodpowiedzialne postępowanie naraziło policję na zupełnie , niepotrzebną robotę. Siły i środki które można było spożytkować do poszukiwania przestępców trwoniono na poszukiwanie „zaginionego”, który nigdy nie zginął. Stworzył pozory dramatu, a podczas gdy policjanci szukali go by udzielić pomocy, on w najlepsze „zarabiał” pieniądze w krakowskich hotelach.