Przedsiębiorcy z Raciborza: Długo tak nie wytrzymamy!
Wywołany pandemią koronawirusa kryzys gospodarczy puka już do bram Raciborza. Początkowo największe trudności dotknęły gastronomię, turystykę i hotelarstwo, jednak każdy kolejny tydzień walki z epidemią przynosi nowe obostrzenia oraz kłopoty w kolejnych branżach, począwszy od usług, przez handel i szeroko rozumianą produkcję, po budowlankę. Przedsiębiorcy z Raciborza bez ogródek przyznają, że ich firmy długo w takim stanie nie wytrzymają. Widmo zwolnień pracowników, zawieszenia a nawet likwidacji działalności gospodarczej staje się coraz bardziej realne.
Każdy następny dzień to nasze być albo nie byćOd 14 marca obowiązują przepisy ograniczające działalność lokali gastronomicznych. Mogą one sprzedawać jedzenie wyłącznie na wynos lub z opcją dowozu do klienta. Skutki tej decyzji odczuli m.in. Lucyna i Sebastian Tomaszewcy – właściciele restauracji „Opavska”. Ich lokal specjalizował się w usługach cateringowych, a te wraz z wprowadzeniem ograniczeń przemieszczania się mieszkańców oraz zakazem organizacji zgromadzeń straciły rację bytu. – U nas wszystko się urwało – wszystkie rezerwacje zostały odwołane, a zaliczki oddane. Mało kto chciał przełożyć imprezę na inny termin – mówi Sebastian Tomaszewski. – Musieliśmy całkowicie zamknąć naszą restaurację, bo klientów chętnych na jedzenie na dowóz jest zbyt mało, żeby pokryć koszty funkcjonowania lokalu – dodaje Lucyna Tomaszewska.
Obecnie większość z dziewięciu pracowników „Opavskiej” nie pracuje – część korzysta ze świadczenia opieki nad dzieckiem, reszta otrzyma postojowe. – Codziennie ponosimy straty, których nie odrobimy w najbliższym czasie. Jesteśmy w stanie tak wytrzymać jeszcze miesiąc, ale każdy następny dzień, to już będzie nasze być albo nie być. Mamy nadzieję, że warunki i procedury skorzystania z rządowej pomocy będą maksymalnie uproszczone – mówi Lucyna Tomaszewska. – W naszym przypadku, w przypadku gastronomii, to wszystko będzie miało najgorszy przebieg. Bo nawet jeśli gospodarka w końcu ruszy, to my i tak będziemy odczuwać jeszcze spowolnienie, bo wyjście do restauracji czy do kina to są potrzeby dalszego rzędu – wyjaśnia Sebastian Tomaszewski.
Dostaliśmy obuchem w tył głowy
Jako tragiczną określa sytuację gastronomii Wojciech Kamiński z kawiarni „Migawka”. – Dostaliśmy obuchem w tył głowy – mówi przedsiębiorca. W tak trudnym czasie prowadzona przez W. Kamińskiego firma siłą rzeczy musiała zmienić swój profil działalności.
– Wprowadziliśmy catering posiłków pracowniczych do biur i firm. Dostosowaliśmy się do wymogów bezpieczeństwa w związku z epidemią koronawirusa – wprowadziliśmy mierzenie temperatury pracowników, dezynfekcje, bezkontaktowy dowóz do klienta. Wszystko można u nas zamówić on-line, bez wychodzenia z domu czy biura. Ale to i tak sprowadza się tylko do liczenia mniejszych strat – mówi Wojciech Kamiński.
Właściciel „Migawki” przyznaje w rozmowie z Nowinami, że pomimo tych wszystkich trudności, jego firma stara się jeszcze pomagać potrzebującym. – Współpracujemy z raciborskim ośrodkiem pomocy społecznej, zapewniamy posiłki dla najbardziej potrzebujących, ruszyliśmy też z akcją skierowaną do salowych raciborskiego szpitala, którym codziennie dowozimy trzydzieści posiłków. Wcześniej dostarczaliśmy je również ratownikom oraz lekarzom – wylicza.
Wojciech Kamiński zachęca raciborzan, aby korzystali z usług lokalnych firm. – Ważne, żeby mieszkańcy zostawiali pieniądze w mieście, gdyż w ten sposób chronią tutejsze miejsca pracy – podkreśla właściciel „Migawki”. Jednocześnie przedsiębiorca przyznaje, że jego biznes przetrwa w obecnej sytuacji maksymalnie dwa miesiące.
Wypadałoby zwolnić pracowników
Jedną z najbardziej poszkodowanych przez epidemię branż jest hotelarstwo. – Od 15 marca klienci zaczęli odwoływać rezerwacje. Nasz hotel, tak jak większość hoteli w Polsce, opustoszał – mówi Wiesław Jacheć, właściciel Hotelu Racibor.
1 kwietnia zaczęły obowiązywać nowe przepisy, na mocy których wszystkie hotele i noclegownie w Polsce zostały zamknięte. Dotyczy to również Hotelu Racibor. Właściciel obiektu przyznaje, że długo zastanawiał się, co zrobić w obecnej sytuacji. – Wypadałoby zwolnić pracowników, zamknąć hotel na kilka miesięcy i uruchomić go ponownie po pandemii – mówi przedsiębiorca. Choć przemawiała za tym chłodna kalkulacja, Wiesław Jacheć nie zdecydował się na tak drastyczny krok.
– Zdecydowaliśmy się zatrzymać załogę przy jednoczesnym obniżeniu wynagrodzeń do 80%. Pozwala na to specustawa. Pracownicy również się na to zgodzili. Teraz będziemy się starać o dofinansowanie wynagrodzeń pracowników ze strony państwa. Mamy nadzieję, że to się uda, bo obecnie nie mamy żadnych przychodów i wydajemy oszczędności, które mieliśmy przeznaczyć na inwestycje – mówi W. Jacheć.
W rozmowie z Nowinami właściciel Racibora przyznaje, że w takich warunkach będzie w stanie wytrzymać jeszcze przez 2 – 3 miesiące. – Czekamy na ruch miasta w postaci umorzenia podatku od nieruchomości. Cała branża liczy również na umorzenie składek na ZUS. Bez tego sytuacja będzie katastrofalna – dodaje.
Wrócimy do normalności jako ostatni
– Miesiąc temu byłem właścicielem dobrze prosperującej firmy, która rozwijała się o 25% rocznie. Teraz wisi nade mną widmo długów – mówi Dawid Wacławczyk z biura podróży „Orinoko Art & Travel”. Przedsiębiorca podkreśla, że w następstwie zamknięcia granic oraz instytucji kultury takich jak muzea, branża turystyczna jako jedna z pierwszych odczuła skutki obecnego kryzysu.
Co gorsza, epidemia przyszła w najgorszym dla biur podróży momencie. Marzec i kwiecień to turystyczny przednówek, w czasie którego przedsiębiorstwa specjalizujące się w organizacji imprez i wyjazdów żyją z kredytów. W normalnych warunkach zaciągane wczesną wiosną zobowiązania są spłacane w trakcie sezonu turystycznego. Działalność w tym okresie pozwala również wypracować zysk. Jednakże w tym roku jedno i drugie może okazać się niemożliwe. – Próbujemy przekładać imprezy na dalsze terminy, ale ciąg tych decyzji administracyjnych jest taki, że nawet kiedy granice się otworzą, muzea zostaną otwarte, to wielu ludzi nie będzie miało już pieniędzy na opłacenie drugiej raty wycieczki, bo będzie bez pracy – mówi Dawid Wacławczyk.
Przedsiębiorca z Raciborza podkreśla, że turystyka to bardzo specyficzna branża.
– Wyprodukowane okno czy kaloryfer można zmagazynować i sprzedać za jakiś czas, ale turystyki nie da się zmagazynować. Nikt nie pojedzie na majówkę w listopadzie. Nikt też nie wybierze się w przyszłym roku dwa razy na wczasy. Dlatego obecnie jesteśmy skazani na przetrwanie przy pomocy instrumentów rządowych, jednak to wszystko przypomina na razie wielką improwizację – podkreśla.
„Orinoko Art & Travel” to mikroprzedsiębiorstwo. Dzięki temu może skorzystać z umorzenia składek na ZUS, ale z drugiej strony nie kwalifikuje się do wypłaty tzw. postojowego. – Wiele firm turystycznych już 31 marca dokonało pierwszych zwolnień. Chciałbym utrzymać moich dwóch pracowników, dlatego zaciskamy pasa – mówi D. Wacławczyk. Jednocześnie przyznaje, że jeśli turystyka nie ruszy do połowy czerwca, wówczas będzie zmuszony zawiesić działalność gospodarczą. – Niezależnie od tego co się wydarzy, nasi klienci nie zostaną z niczym. Nawet w sytuacji, kiedy musielibyśmy zamknąć biuro, wszystkie wpłaty naszych klientów są chronione przez gwarancję ubezpieczeniową oraz Turystyczny Fundusz Gwarancyjny – podkreśla właściciel biura podróży „Orinoko”.
Dawid Wacławczyk przewiduje, że wraz z powrotem do normalności działalność jego biura podróży będzie w większym stopniu skierowana na Polskę. – Tu będziemy się koncentrować, organizując więcej tanich, jedno – dwudniowych wycieczek – zapowiada.
Klienci wypisywali się już wcześniej
Z reguły wiosna przynosi ożywienie na rynku usług fryzjerskich. Jednak w tym roku z powodu epidemii ta działalność zupełnie zamarła. – Zakłady fryzjerskie są zamknięte od 1 kwietnia, ale już wcześniej klienci masowo się wypisywali. – mówi Agnieszka Gorczowska z Raciborza, która prowadzi w Baborowie salon fryzjerski „Creative Atelier”.
Fryzjerka przyznaje, że obecnie wszystko zależy od tego, czy przedsiębiorcy mają oszczędności czy nie, bo kwestia rządowej pomocy jest skomplikowana. – Konsultowałam się z księgową. Warunki, które trzeba spełnić są wyśrubowane. W moim przypadku sam ZUS i wynagrodzenia to są spore kwoty. Nie wiem, czy będę w stanie utrzymać czterech pracowników – mówi A. Gorczowska.
Jak długo Agnieszka Gorczowska będzie w stanie utrzymać swój biznes w obecnym kształcie? – Dwa tygodnie, później będzie coraz gorzej – odpowiada krótko.
Po świętach żarty się skończą
Gdy pytamy Dariusza Biela, właściciela księgarni Sowa, jak obecna sytuacja wpływa na jego biznes, ten odpowiada z właściwym sobie czarnym humorem: wzrost obrotów i kolejki do kasy! A na poważnie? – Na poważnie to w poniedziałek w sklepie były dwie osoby – razem ze mną. Średnio mam dwóch – trzech klientów na dzień – mówi księgarz.
Podczas epidemii handel książkami niemalże w całości przeniósł się do internetu. – Tam coś się dzieje, ale marża musi być minimalna. Tak naprawdę jesteśmy za mali, żeby móc konkurować w Internecie. To co sprzedajemy, to głównie książeczki dla dzieci po pięć złotych. Robimy to tylko po to, żeby z głodu nie umrzeć – słyszymy od przedsiębiorcy.
Dariusz Biel prowadzi księgarnie w Raciborzu, Rybniku i Żorach. Niestety dla siebie, w żadnym z tych miast nie wynajmuje lokalu od miasta. Niestety, bo samorządy wprowadzają zwolnienia z opłat czynszowych dla przedsiębiorców, którzy wynajmują lokale komunalne. Tymczasem D. Biel, tak jak wielu innych przedsiębiorców, korzysta z nieruchomości wynajmowanych od osób prywatnych. – Powiem szczerze, że rozmowa na ten temat z prywatnymi właścicielami nie jest prosta – mówi.
Księgarz z Raciborza uważa, że gospodarka będzie działać siłą rozpędu do Świąt Wielkanocnych. – Jeśli po świętach te wszystkie ograniczenia zostaną przedłużone, to żarty się skończą. A jak ludzie stracą pracę, to nawet handel w Internecie się skończy – przewiduje.
Zdaniem Dariusza Biela, mechanizmy rządowej tarczy antykryzysowej nie sprawdzą się w praktyce. Uzależnienie pomocy np. od przychodów, może przynieść efekt odwrotny od zamierzonego – ucieczkę wielu firm w szarą strefę. Poza tym im bardziej skomplikowane reguły udzielania pomocy, tym większy koszt obsługi systemu, który koniec końców spoczywa na barkach podatników – w tym przedsiębiorców.
Obroty spadły, nie wiadomo co będzie za rok
Epidemia koronawirusa odbiła się również na firmach świadczących usługi dla osób pracujących sezonowo za granicą. Jednym z takich przedsiębiorstw jest raciborska spółka Dutchables, którą prowadzi Aleksander Gromotka wraz z żoną Wandą. Firma świadczy usługi m.in. w zakresie rozliczeń podatków holenderskich oraz tłumaczeń. – Inne biura tego typu są otwarte, ale my w trosce o zdrowie nasze i naszych klientów postawiliśmy wyłącznie na zdalną obsługę – telefoniczną lub mejlową. Rodzi to różnego rodzaju komplikacje, gdyż w naszej działalności bardzo często potrzebujemy wglądu, kserokopii lub skanów dokumentów. Nie każdy ma w domu skaner, więc dostajemy zdjęcia tych dokumentów, a jakość fotografii nie zawsze jest wystarczająca. Często nie jesteśmy w stanie załatwić nawet prostych spraw, gdyż potrzeba do tego listu poleconego, a obecnie na poczcie dostępne są jedynie listy ekonomiczne – mówi A. Gromotka.
Przedsiębiorca z Raciborza szacuje, że w ostatnich tygodniach obroty w jego firmie spadły przynajmniej o połowę. Raczej trudno spodziewać się, że w kolejnych miesiącach będzie lepiej, gdyż wiele osób, które planowało wyjazd do pracy w Holandii w lutym lub marcu, odwołało go. – Obsługujemy nie tylko klientów indywidualnych, ale również firmy. Wiele z nich wysyła już pracowników na postojowe. Każdy liczy, że wszystko to skończy się w przeciągu dwóch tygodni i będzie można wrócić do normalności. Panuje duża niepewność, bo łańcuch dostaw już teraz został zakłócony. My jesteśmy w o tyle dobrej sytuacji, że nie mamy dużych kosztów utrzymania, bo nie mamy pracowników – pracujemy sami. Jednak wiemy, że w innych firmach wkrótce zaczną się zwolnienia – dodaje A. Gromotka.
Podniesiemy się z tego tak jak po powodzi
Myliłby się ten, kto sądziłby, że kryzys nie dosięgnie branży budowlanej. Wszak budowlanka mogłaby w ciągu najbliższych miesięcy realizować konrakty zawarte jeszcze w czasie wielkiego zapotrzebowania na usługi budowlane. – Klienci już teraz wnoszą o wstrzymanie robót. Kontrakty, które nie były obwarowane karami za odstąpienie od umowy, są wypowiadane – mówi Grzegorz Kampka, właściciel Zakładu Remontowo-Budowlanego Kampka D.G.
Znany raciborski przedsiębiorca przyznaje jednak, że obecnie większych trosk przysparza mu Zajazd Biskupi. – Rząd kazał mi zamknąć hotel i restaurację. Wszystko stoi, otworzyć nie mogę, płacić ludziom muszę. Nie wiem co dalej z tym będzie – mówi.
Choć Grzegorz Kampka wieszczy nadejście wielkiego kryzysu za kilka miesięcy, to nie traci optymizmu. – Polacy są robotnymi ludźmi i się z tego szybko podniosą – tak jak po powodzi. Będą na to ciężko pracować. Właśnie dlatego nie można ich trzymać na siłę w domach, nie dając nic w zamian – dodaje.
Nie przewidujemy zwolnień grupowych
Wielu mieszkańców nie tylko powiatu raciborskiego, ale całego regionu spogląda z niepokojem na Eko-Okna. Nic dziwnego, firma Mateusza Kłoska daje pracę ponad siedmiu tysiącom osób.
W rozmowie z Nowinami M. Kłosek przyznaje, że spadek zamówień sięga 40 – 50%. Dotyczy to wszystkich klientów, jednak w szczególności Włoch (transport do tego kraju został całkowicie wstrzymany), a także Francji, Hiszpanii czy Niemiec. – Nie wiemy kiedy to się poprawi. Na szczęście mieliśmy zaciągnięte kredyty obrotowe, które ratują nas w tej sytuacji – mówi właściciel Eko-Okien.
Spadek zamówień przełożył się na ograniczenie funkcjonowania zakładu. Produkcja nie jest realizowana na trzech, lecz na dwóch zmianach. Część wynagrodzenia przeliczana jest według stawek za postojowe. Wszystko po to, aby uniknąć masowych zwolnień. – Na razie nie przewidujemy zwolnień grupowych. Liczymy, że uda się to przetrwać – mówi Mateusz Kłosek.
* * *
Na koniec rozmawiamy z Mirosławem Ruszkiewiczem, dyrektorem Powiatowego Urzędu Pracy w Raciborzu. Dobra wiadomość jest taka, że jak dotąd żaden z funkcjonujących w powiecie raciborskim zakładów pracy nie zgłosił grupowych zwolnień. A zła wiadomość? W urzędzie codziennie odbieranych jest kilkaset telefonów – od osób dzwoniących w sprawie wpisu do rejestru bezrobotnych oraz przedsiębiorców potrzebujących wsparcia państwa (tzw. tarcza antykryzysowa działa w oparciu o powiatowe urzędy pracy).
Dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy w Raciborzu przyznaje, że zainteresowanie przedsiębiorców rządowym wsparciem jest ogromne. Aby sprostać tym potrzebom, M. Ruszkiewicz wprowadził w urzędzie dwuzmianowy system pracy. PUP w Raciborzu przyjmuje już wnioski na wsparcie mikroprzedsiębiorstw. Wypłata pierwszych niskooprocentowanych pożyczek już ruszyła.
Z zamiarem rejestracji w urzędzie pracy noszą się przede wszystkim osoby, które wróciły z pracy za granicą i nie mogą do niej wrócić. Jednak wiele wskazuje na to, że wkrótce dołączą do nich również mieszkańcy, którzy na co dzień pracowali w powiecie raciborskim. – Jestem przekonany, że kwiecień będzie miesiącem wzrostu bezrobocia, choć zazwyczaj było odwrotnie – mówi M. Ruszkiewicz. Póki co, wielu bezrobotnych powstrzymuje przed rejestracją zamknięcie urzędu na bezpośrednią obsługę. Zarejestrować można się zdalnie, ale do tego potrzeba profilu zaufanego lub podpisu elektronicznego. Nie wszyscy nimi dysponują. – Gdy obostrzenia sanitarne zostaną zniesione, skok bezrobocia będzie pewny – podkreśla dyrektor Ruszkiewicz.
Wojciech Żołneczko