Musimy bardzo uważać kogo udajemy
Niedawno opinią publiczną naszego grodu wstrząsnęła wieść, iż dyrektorzy szkół w trakcie wyjazdowej konferencji w górskim uzdrowisku nie tylko płynami zdrowotnymi się raczyli.
Zdarza mi się obserwować zjawisko, gdy osoby pełniące publiczne funkcje zaskoczone są niesprawiedliwą ich zdaniem oceną swoich poczynań ze strony tzw. opinii publicznej. Rzeczywiście, opinia ta często nacechowana jest złą wolą, a jej medialni reprezentanci bywają nierzetelni, ale wina leży nade wszystko po stronie naszych bohaterów i wynika z niezrozumienia relacji nadawczo-odbiorczych będących istotą komunikacyjnego mechanizmu. Jego ilustracją niech będzie podawany zazwyczaj przez studiujących teorię znaków przykład aktora na scenie. Gdy ten kichnie, publika przekonana jest, iż kichnięcie owo nie jest wynikiem kataru, alergii czy krążącego w powietrzu kurzu, ale jest celowym zamierzeniem reżyserskim, i zaczyna dopatrywać się w nim sensów, nadawać znaczenia. Ostatecznie w najzwyklejszych relacjach międzyludzkich znaczenie naszym działaniom nadają inni, a co dopiero gdy jest się osobą publiczną – aktorem na scenie.
Dlatego tak ważna jest polityka informacyjna każdego rządu, samorządu i urzędu; należy tak formułować komunikaty, by uniemożliwić odbiorcy – opinii publicznej dowolność interpretacji. Tu nie ma miejsca na ezopowy język, podteksty, uniki i niedookreślenia. Motywy podejmowanych decyzji powinny być zrozumiałe i łatwo przyswajalne.
Interpretacją zdarzeń rządzi nadto kontekst. Niedawno opinią publiczną naszego grodu wstrząsnęła wieść, iż dyrektorzy szkół w trakcie wyjazdowej konferencji w górskim uzdrowisku nie tylko płynami zdrowotnymi się raczyli. Zabawne i błahe to zdarzenie interpretacjami wielorakimi obrosło tylko z powodu obecności „oka z zewnątrz”, dla uczestników spotkania będącego intruzem, dla opinii publicznej – jej emisariuszem. Wieczorem po kolacji każdy chciał poczuć się Ryśkiem, Heńkiem, Baśką czy Krysią, ale nagle odmiennie zdefiniowany kontekst nie pozwolił im wyzwolić się z „dyrektorskiej gęby”, i tak oto zupełnie sympatycznie zapowiadające się koleżeńskie spotkanie przerodziło się w ciąg niefortunnych interpretacji, których sens wyznaczany już był przez publikę. A ponieważ wielobarwna jest nasza widownia, to i kontekstów pojawiło się sporo. No bo za swoje pili czy za nasze, czy po kolacji byli czy przed, czy kac poranny ich męczył czy tylko ledwo musnął; spotkałem nawet koneserów Chivas Regal obruszonych, iż ponoć konsumowano Luksusową.
Świadomość uczestnictwa w społecznym spektaklu bywa dla elit zbawienna. Dostrzeżenie swojej pozycji jako „bycia w roli” uczy pokory i przycina zbyt rozbuchane ego. Często osobom podejmującym istotne decyzje wydaje się, iż władnymi do ich oceny są Bóg, historia i następne pokolenie. Tymczasem ostatecznym weryfikatorem słuszności podejmowanych przez nich działań są… recenzenci. To prawdziwy triumf egalitaryzmu i społeczeństwa spektaklu, wszak jak ktoś zauważył, jesteśmy tym, kogo udajemy, i dlatego musimy bardzo uważać, kogo udajemy.