Krystian Tesarczyk i Zbigniew Wodecki byli związani z Łaziskami i Godowem
GODÓW, ŁAZISKA W jednym czasie zostali honorowymi obywatelami gminy Godów, w jednym czasie odeszli z tego świata - znany piosenkarz Zbigniew Wodecki i znany głównie w Finlandii jazzman Krystian Tesarczyk zmarli w odstępie zaledwie kilku dni.
Polska o śmierci Zbigniewa Wodeckiego dowiedziała się 22 maja. Piosenkarz zmarł w szpitalu, wskutek rozległego udaru mózgu. „W piątek 5 maja Zbigniew Wodecki przeszedł w Warszawie operację bypass-ów. Jeszcze w niedzielę czuł się dobrze i rozmawiał z bliskimi. Niespodziewanie 8 maja nad ranem doznał rozległego udaru mózgu. Mimo niezwykłej woli życia i starań lekarzy udar dokonał nieodwracalnych obrażeń. Odszedł od nas w dniu 22 maja w jednym z warszawskich szpitali. Żona i dzieci byli przy nim. Zostanie pochowany w ukochanym Krakowie.” - informuje www.wodecki.pl . Wodecki miał 67 lat. Pogrzeb odbędzie się 30 maja w Alei Zasłużonych Cmentarza Rakowickiego w Krakowie.
Krystian Tesarczyk może w Polsce mniej znany, ale wybitny jazzman zmarł 13 maja w Finlandii po ciężkiej chorobie. Jego pogrzeb odbył się 27 maja w Finlandii, w jego rodzinnym Mikkeli. W tym samym dniu msza w jego intencji odbyła się również w kościele pw. Wszystkich Świętych w Łaziskach. 6 czerwca msza w jego intencji zostanie odprawiona również w kościele pw. św. Józefa Robotnika w Godowie, o godz. 7.00. Tesarczyk zmarł w wieku 60 lat.
Obaj artyści byli związani z Łaziskami. Stąd pochodził ojciec Zbigniewa Wodeckiego. - Tutaj leżą prochy moich przodów – mówił Wodecki. Krystian Tesarczyk to rodowity łaziszczanin, który w 1979 r. wyjechał do Finlandii i tam zrobił karierę muzyczną. Obaj artyści w sierpniu 2012 r. podczas dożynek gminnych, które odbyły się w ich rodzinnych Łaziskach, przyjęli tytuły honorowych obywateli gminy Godów. Wodecki rzadko bywał w Łaziskach. Tesarczyk niemal co roku przyjeżdżał do swojej rodzinnej miejscowości, był na kolejnych dożynkach. Był człowiekiem o ciepłym usposobieniu, bardzo przez tych mieszkańców gminy, którzy mieli okazję się z nim spotkać lubianym. Kiedyś przyjechał tu ze swoim znajomym z Finlandii. Wspólnie zagrali koncert m.in. podczas godowskiego Adeste Fideles. Nikomu nie odmawiał swojego zainteresowania.
Tegoroczne gminne dożynki w gminie Godów organizuje sołectwo Łaziska. Brak obu honorowych obywateli
gminy, pochodzących z Łazisk z pewnością będzie dojmujący. Poniżej przypominamy, co obaj muzycy powiedzieli 5 lat temu, kiedy przyjmowali tytuły honorowych obywateli gminy Godów na dożynkach w Łaziskach.
(art)
Jestem dumny z Łazisk – rozmowa z Krystianem Tesarczykiem
– Proszę opowiedzieć o swoich korzeniach.
– Urodziłem się tutaj w 1956 roku. Chodziłem do szkoły w Łaziskach. Tu na tym boisku jako uczeń szkoły podstawowej też kiedyś grałem. Miałem buty o cztery numery za duże, ale trawę się do nich wkładało i jakoś się grało. Mam bardzo umuzykalnioną rodzinę, która wywodziła się z dwóch tutejszych domów. Wielu jej członków gra lub grało w różnych orkiestrach meksykańskich, amerykańskich, w Symfonia Warsovia. Ja wyjechałem do Finlandii w 1979 roku. Brat jest w Ameryce, cała rodzina się rozjechała po świecie.
– Dlaczego akurat Finlandia, która była rzadkim kierunkiem emigracji rodaków, zwłaszcza w tamtym czasie?
– W 1979 byłem człowiekiem bez perspektyw. W wojsku grałem w orkiestrze garnizonowej, występowałem na różnych uroczystościach, na werblu przed grobem Nieznanego Żołnierza. Trzy miesiące przed ukończeniem służby, kiedy zastawiałem się, co będę robił po wyjściu do cywila, dostałem list z Finlandii, od jednej z moich kuzynek, która pochodzi z Łazisk i która w tym kraju od lat 60-tych zajmowała się muzyką taneczną. Jej mąż zaproponował mi wyjazd do Finlandii. Na tamte czasy to było jak wygranie 10 milionów w totolotka. Najpierw grałem muzykę do kotleta, pracowałem w firmie budowlanej i uczyłem się języka rozmawiając z Finami. Później zacząłem studia muzyczne. Dostałem glejt do prowadzenia zajęć i od 25 lat jestem nauczycielem muzyki. Uczę gry na saksofonie i klarnecie. To moja misja życiowa. Do tego prowadzę różne zespoły, z którymi jeżdżę po świecie. Może nie gramy na światowym poziomie, ale na pewno nie musimy się wstydzić. Za każdym razem podczas koncertów czy w jakichś wzmiankach prasowych Finowie podkreślają, że jestem z Łazisk, z Polski.
– Jak się podobają dzisiejsze Łaziska?
– Jest wspaniale. I nie mówię tego, bo tak wypada mówić z grzeczności. Jak wyjeżdżałem stąd, to było znacznie gorzej, dlatego chylę czoła przed wszystkimi mieszkańcami, nie tylko Łazisk, którzy tutaj pozostali. Przeżyli stan wojenny i podnieśli to do takiego poziomu. Jestem bardzo dumy z tego, że pochodzę z Łazisk.
– Proszę opowiedzieć o swoich rodzicach.
– Ojciec miał na imię Alfred, w latach 50-tych grał w różnych zespołach. Od lat 60-tych organizował orkiestry dęte na kopalni Jastrzębie i Moszczenica. Mama Amelia była bardzo muzykalną osobą, która grała na organach w kościele w Łaziskach.
Notował Artur Marcisz
Tutaj są moje korzenie – rozmowa ze Zbigniewem Wodeckim
– Otrzymał pan tytuł honorowego obywatela gminy. Jak ważne jest dla pana to wyróżnienie?
– Jestem wzruszony, że w tym wieku dostaję już honorowe obywatelstwo. Byłem tu pierwszy raz na dłuższy czas w wakacje – w wieku 6 czy 8 lat. Pierwszy raz zobaczyłem tu strażaka. Potem przejeżdżałem przez Łaziska. Pamiętam nawet, że przystanąłem raz na cmentarzu, bo tu dziadki leżą. Zobaczyłem grób Zbigniewa Wodeckiego zmarłego w 1950 r. A teraz przyjechałem po tylu latach i zobaczyłem ziemię, na której mój dziadek i ojciec pracowali, na której żyli. Tu wszystko się zmienia, na plus oczywiście. Poza tym jest to płodna ziemia jeśli chodzi o talenty muzyczne, jak w ogóle Śląsk.
– Ma pan tutaj jeszcze rodzinę?
– Już są same groby, reszta wyjechała za granicę. Wodeccy to olbrzymia rodzina. Kuzynów nawet pewnie bym nie poznał, tyle jest tych linii. Na cmentarzu jest strasznie dużo Wodeckich. Nie wiem, która linia jest mi najbliższa. Wiem, że dziadek przyjechał tu z Westfalii, a siostra urodziła się w Godowie.
– Zostanie pan tu na dłużej?
– Mam w okolicy koncerty, więc wyjeżdżam po dożynkach. Świetnie się to dla mnie ułożyło. Ale nawet jakby się nie ułożyło, to bym przyjechał, bo lubię takie miejsca. Jestem romantykiem. Ten kościół, który tu jest w Łaziskach, to jest perła taka, że powinien pod kloszem stać. Żal tej ojcowizny, która tu została. Ale czasem tak jest, że ludzie planują, że ich dzieci zostaną na ojcowiźnie, ale dzieci wychodzą w świat. Mamy teraz globalną wioskę, ale muszą ciągle być te miejsca, z których człowiek wie, że się wywodzi i dla mnie Łaziska są takim miejscem. Bez kotwicy człowiek głupio się czuje. Jestem z Krakowa, jeździłem po świecie robić karierę, ale jednak te korzenie są tu. Jak zobaczyłem tą ziemię, to łezka w oku się zakręciła. Kupiłbym sobie tu kawałek ziemi, ale mam taki zawód, że ciągle trzeba jeździć po tym świecie.
– Godać się panu zdarza?
– Gwara śląska to jest coś pięknego. Mam znajomych, którzy mówią gwarą, to jest inny świat, dowcipy inaczej, lepiej brzmią. Coś rewelacyjnego. Niestety są ludzie, którzy wstydzą się gwary a to głupota. Śląska gwara jest bliska mojemu sercu. Kiedy byłem tu jako małe dziecko na wakacjach, to dość szybko załapałem niektóre wyrazy i jak wróciłem do Krakowa to mi się łatwiej mówiło w tej gwarze, niż w języku krakowskim. W gwarze wyrazy są krótsze.
Notował Artur Marcisz