Letni żurek, pyszne bitki
Nasze recenzja restauracji, w której „Kuchenne Rewolucje” przeprowadziła Magda Gessler
PSZÓW Dwa dni po zakończeniu „Kuchennych rewolucji” wybraliśmy się do restauracji „Szynk w Pszowie”. Zarezerwowaliśmy stolik na godz. 17.00. Z zainteresowaniem przyglądaliśmy się wnętrzu. Ku naszemu zdziwieniu - ani śladu Magdy Gessler! Nie było zdjęć restauratorki czy podpisów. Nawet na stojącej przy wejściu tablicy, na której wypisano przykłady dań, zabrakło informacji typu „Magda Gessler poleca”. Naszym zdaniem to duży błąd. Przecież w najbliższym czasie wiele osób odwiedzi restaurację tylko dlatego, że jak magnes przyciągnie ich nazwisko słynnej restauratorki. Jedynym wytłumaczeniem może być to, że do czasu ponownej wizyty Gessler w Pszowie restauracja nie może korzystać z jej wizerunku. Ale tego nie wiemy.
Zmiany wystroju przeprowadzono dość małymi środkami, ale całość prezentuje się przyjemnie. Ekipa programu zastosowała pomysły, które znamy już z poprzednich odcinków „Kuchennych rewolucji”. Na przykład na ścianach zawisły złote ramy, a w nich zdjęcia miasta sprzed lat. Uwagę przyciąga duża fotografia zlikwidowanej kopalni. Ze ścian (to było do przewidzenia) zniknęły pstrokate malunki. Zastąpił je kolor żółto-kremowy z dodatkiem z czerwonych motywów. Wysokie cokoły przemalowano na kolor granatowy.
Przyszła pora na trzy propozycje Magdy Gessler. W charakterze czekadełka dostaliśmy po pajdzie chleba z pasztetem. Jak wyjaśniła kelnerka - „z mięsa z byka”. Dokładnie z ogonów wołowych. Na pasztecie kleks z chrzanu i połówka buraczka. Miły gest na start. Naszym zdaniem sam pasztet był nieco za mało wyrazisty, jednak chrzan zdecydowanie dodawał mu „mocy”, więc całość oceniamy jednak na plus.
Rozczarowaniem okazał się śląski żurek z ziemniakami i wędzoną słoniną (12 zł). Przede wszystkim dlatego, że został podany letni. Pod koniec jedzenia był już właściwie zimny. Oj, Magda Gessler zrobiłaby zadymę! Trzeba jednak pochwalić, że żurek przygotowywany jest na naturalnym zakwasie. Dzięki temu nasze podniebienie nie jest drażnione przez chemiczne składniki.
Na główne danie wybraliśmy popisowe danie „Kuchennych rewolucji”, czyli bitki wołowe z szynki w sosie grzybowym. Do tego kluski, buraki i boczek (podobno duszony przez cztery godziny w temp. 60 st. C.). Całość kosztowała 30 zł. To naprawdę interesujące danie. Zrobiło na nas wrażenie. Sos grzybowy był wyjątkowo aromatyczny i świetnie współgrał z miękką wołowiną. Smak grzybów nie przytłaczał, był jedynie ciekawym dopełnieniem całości. Ta propozycja może znaleźć swoich amatorów. Szczególnie, że restauracje rzadko serwują wołowinę pod taką postacią.
Obsługa działała sprawnie. Kelnerki dokładnie opisywały dania, często podchodziły do stolików, reagowały na prośby klientów.
Jak podsumować rewolucję? Użyjemy sformułowania, które usłyszeliśmy od gości w stoliku obok: „może być”. Były mocniejsze i słabsze punkty. Te drugie są do poprawienia. Właściciele mają jeszcze czas - do kolejnej wizyty Magdy Gessler, która wyda ostateczny werdykt. (mak)