„Zdrowo jem” – zdrowy pomysł?
Wakacje się skończyły, uczniowie zaczęli znów chodzić do szkoły. Niby wszystko jak dawniej, ale jednak niezupełnie. Władze miasta wprowadzają właśnie akcję „Zdrowo jem”, która jest organizowana w ramach szerszego programu „Rybnik bezpiecznym miastem dla dzieci”. Co ciekawe, sama akcja nie wszędzie uważana jest za bezpieczną! Pewne wątpliwości pojawiają się gdzieniegdzie także przy określaniu jej jako dobrowolną.
Piękne założenia
Trwają nadal negocjacje władz miasta z dyrektorami oraz właścicielami sklepików poszczególnych szkół. Negocjacje są niezbędne, bo obok organizowania pogadanek i stawiania tablic informacyjnych, przystąpienie do akcji oznacza także wycofanie z oferty sklepików półki produktów tzw. „niezdrowej żywności”. – W zamian dyrektor może obniżyć wysokość opłaty za najem o 30–50% – czytamy na stronach wydziału edukacji. Problem w tym, że nawet 50 % czynszu nie stanowi często równowartości dla popytu na tę „niezdrową żywność”. – Nasze sklepiki działają zazwyczaj po 15, 16 dni w miesiącu. Długie weekendy, święta, wycieczki, egzaminy... w niektórych miesiącach bardzo trudno uzbierać na wszystkie opłaty, np. składki ZUS-owskie. No i dowieźć towar też trzeba. Tak więc ta część czynszu nie stanowi dla nas znów tak wielkiej ulgi, by móc zrezygnować z najbardziej dochodowych towarów – zdradzają niektórzy sklepikarze.
Dobrowolność jak za komuny
I oficjalnie wcale nie muszą rezygnować, bo władze miasta jedynie „zachęcają”. Problem polega na tym, że nie wszyscy sklepikarze poddani są tej akcji w pełni dobrowolnie. – Likwidujemy hot–dogi, zapiekanki, hamburgery, słodzone napoje gazowane... Jestem negatywnie do tego nastawiony, bo dzieci i tak pójdą do pobliskich sklepików czy marketów po te produkty. Nauczyciel im tego zabrać nie może, bo to ich własność. Nikt więc nie zabroni dzieciom niezdrowo się odżywiać. Umowę jednak podpisałem, bo jakżeby inaczej. Gdybym się nie zgodził, mogę się pożegnać z tym punktem sprzedaży. Nie ma więc albo–albo. To bynajmniej nie jest dobrowolne i pachnie jakoś czasami komunistycznymi – żali się właściciel jednego ze sklepików, prosząc o anonimowość.
I tak kupimy gdzie indziej
To, że uczniowie będą się zaopatrywali w chipsy czy colę w sklepach poza szkołą, wydaje się prawdopodobne, tym bardziej że w ich okolicy istnieje zazwyczaj wiele takich punktów sprzedaży. Jak podchodzą do tego sami zainteresowani? – No cóż, myślę, że akcja nie będzie skuteczna. Jak ktoś będzie chciał kupić coś niezdrowego, to i tak kupi. Dla mnie to zresztą ta akcja nie ma znaczenia, bo nie jadam takich rzeczy. Co najwyżej kupuję sobie czasem colę – zdradza Tobiasz Oszek, uczeń Gimnazjum nr 1. Czy ma wobec tego sens reglamentować niektóre produkty w szkolnych sklepikach, skoro i tak wszystko zależy od świadomości uczniów? Być może o skuteczności akcji zadecyduje sama część edukacyjno-informacyjna, po co więc bezsensowne zmuszanie sklepikarzy do wycofywania niektórych produktów?
Nie – w trosce o bezpieczeństwo!
Mówi się jednak, że same pogadanki oraz tablice informacyjne nie wystarczą, i że o zdrowie uczniów, a więc także o ich bezpieczeństwo, trzeba dbać za pomocą innych środków. Niektórzy jednak nie przyłączyli się do tej akcji właśnie ze względu na bezpieczeństwo swoich wychowanków! – W pobliżu szkoły znajduje się wiele sklepów spożywczych. Uczniowie i tak wychodziliby do nich na przerwach, a to na nas spoczywa wtedy odpowiedzialność za ich bezpieczeństwo. Stąd Rada Pedagogiczna, po dłuższej dyskusji, podjęła decyzję o nieprzystąpieniu do tej akcji. Poprosiliśmy jedynie o wycofanie napojów energetyzujących – tłumaczy Maria Malinowska, dyrektor II LO w Rybniku.
Zdrowa żywność
Właściciel sklepiku w tej szkole także nie wydaje się być zainteresowany akcją. – Jestem zadowolony z decyzji nauczycieli. To bardzo pragmatyczne podejście. Bezpieczeństwo uczniów to raz, ale i sama segregacja żywności na tę „zdrową” i „niezdrową” wydaje się czasem niezrozumiała. Ten baton na przykład promowany jest jako zdrowy tylko dlatego, że zawiera dodatek mleka, ale czy te inne słodycze tego nie zawierają? – pyta retorycznie sklepikarz w II LO. Podobnie wypowiada się właściciel sklepiku, który przystąpił do akcji z obawy przed wymówieniem umowy najmu. – Wszędzie ma pan słodziki i wszystkie inne „niezdrowe” substancje. Nawet te soki, które się tak promuje. Trochę się na tym znam i mówię panu, że ten podział to bezsens.
Katarzyna Fojcik p.o. naczelnika wydziału edukacji UM:
Akcja „Zdrowo jem” jest próbą przeciwdziałania coraz częściej spotykanym u dzieci niezdrowym nawykom żywieniowym, a także otyłości i innym chorobom, będącym następstwem takiego odżywiania (...). Dyrektor szkoły nie ma wpływu na to, co sprzedawane jest w okolicznych sklepach, ale może podjąć działania na terenie należącym do zarządzanej przez niego placówki. Zwłaszcza w szkołach podstawowych usunięcie niezdrowej żywności ze sklepiku szkolnego znacząco ograniczy dzieciom dostęp do niej. Nauczyciele nie zezwalają uczniom na opuszczanie budynku szkoły w czasie zajęć, więc nie mogą oni po prostu wyjść ze szkoły i zakupić niezdrowej żywności w pobliskim sklepie.
Propozycja przystąpienia do akcji była skierowana do szkoły, a nie do ajenta. Dyrektor placówki, która przystąpiła do akcji, zobowiązany został do podjęcia starań mających na celu wprowadzenie w życie zapisów regulaminu, m.in. do stosowania w umowach z ajentami klauzul, jakie produkty mogą być sprzedawane na terenie szkoły. (...). Ajent mógłzaaprobować stawiane warunki lub nie (...).
Krystian Szytenhelm